Uncategorized

Polski Festiwal w Melbourne jakiego jeszcze nie było

Ubiegłoroczny Polski Festiwal, zorganizowany w Muzeum Emigracyjnym w Melbourne, pozostawił w polonijnej pamięci wspomnienie rodzinnej jedności, dumy z bogactwa polskiej kultury oraz entuzjastycznego włączenia się młodych pokoleń, urodzonych już w Australii. Dyrekcja Muzeum ciepło wspomina Polski Festiwal, uważając go za największy z dotychczasowych festiwali etnicznych organizowanych na terenie Muzeum. Mówił też o nim premier Wiktorii, Steve Bracks, podczas ubiegłorocznego spotkania z liderami wiktoriańskiej Polonii.

Gdy więc w początkach bieżącego roku pojawiły się w polonijnych mediach pierwsze anonsy o nowej imprezie, „Polskim Festiwalu 2005” i to w samym centrum Melbourne, na „Federation Square”, należało się spodziewać sporego odzewu wszystkich polskich pokoleń, mieszkających w Melbourne. Powołany przez Federację Polskich Organizacji w Wiktorii Komitet Organizacyjny już w lutym rozpoczął żmudną realizację powierzonego sobie zadania informując polskie społeczeństwo o planach i warunkach, o kosztach, programie i możliwościach oraz zachęcając różne firmy i organizacje, zespoły, grupy, orkiestry, szkoły i indywidualnych artystów do czynnego udziału w tym pierwszym samodzielnym Polskim Festiwalu organizowanym w Melbourne. Wysłano kilka listów do wszystkich polskich organizacji w Wiktorii. Rozdano 24 tysiące pięknie wydanej, dwujęzycznej ulotki zapraszającej rodaków oraz ich znajomych i przyjaciół na spotkanie z polską kulturą, prezentowaną w formie Festiwalu. Komitet Organizacyjny zatroszczył się także o dotarcie z zaproszeniem do australijskich środowisk poprzez różne dostępne magazyny, gazety i stacje radiowe. Otworzył także, dzięki wspaniałomyślności polskiej firmy „Planning Results”, stronę internetową. W ciągu niespełna dwu miesięcy odwiedziło ją ponad półtora tysięcy osób. Otwierano ją dwa i pół tysiąca razy. W promocję Festiwalu zaangażował się także wydatnie „Tygodnik Polski” oraz rozgłośnie radiowe: „SBS” i „3ZZZ”.

W niedzielę, 20 listopada 2005 już o godzinie 6.oo rano polska firma „Instant Shade” zaczęła rozstawiać namioty, do których dwie godziny później wprowadzali się wystawcy i gastronomia. Po porannej mżawce wyszło słońce i już nie przestało uśmiechać się do uczestników Festiwalu, krasząc na czerwono nosy, policzki i ramiona. O godzinie 10.oo sławnym hejnałem z krakowskiej wieży mariackiej rozpoczął się na festiwalowej scenie bardzo urozmaicony program artystyczny. Występujących artystów można było z daleka oglądać na ogromnym ekranie, widocznym w każdym zakątku placu. Od czasu do czasu pojawiała się na nim atrakcyjna reklama Polski oraz krótka informacja o festiwalowym programie. Pojawiał się także Michał Klim, nie mogący tego dnia być osobiście. Za pośrednictwem ekranu jednoczył się z Festiwalem, wyrażał swą radość z polskiego spotkania w Melbourne i zachęcał uczestników do „kosztowania” Polski.

Ciepło, lekko i bezpretensjonalnie witali piosenką pierwszych gości renomowani artyści, Grażyna Krajewska i Stanisław Jakubicki. Akompaniował im Roman Syrek, któremu powierzono także kierownictwo muzyczne całego Festiwalu. Pojawiał się on bardzo często jako akompaniator oraz ze swymi dziećmi, Alą i Jasiem w rodzinnym tercecie instrumentalnym. O 10.40 festiwalową sceną zawładnęły dzieci: szkoły polskie z Rowville, St. Albans i Sth. Melbourne; zespoły „Iskierki” i „Beskidy” z Rowville oraz dwie młode pianistki prezentowane przez Polskie Towarzystwo Chopinowskie. Te różne grupy dziecięce raczyły coraz liczniejszą publiczność kolorowym bukietem piosenki, tańca, muzyki i inscenizacji. Beztroska i szczera atmosfera szybko zmieniających się dziecięcych grup udzieliła się dość szybko rosnącej w liczbę widowni. Po dzieciach przyszedł czas na godzinę klasyki. Rozpoczął ją chór „Syrena” w kilku ciekawych utworach, a potem przykuł uwagę rosnącej ciągle widowni rewelacyjny zespół rodziny Syrków. Ryszard Mataska ze swoja ciekawą piosenką zatrzymał na chwilę przechodniów, a młodziutka, urocza Urszula Roszkowska zniewoliła ich swym pięknym sopranem, uwielbiana zaś przez wielu i wyjątkowo utalentowana Jolanta Mielczarek podbiła na nowo i oczarowała swym śpiewem zasłuchaną, coraz bardziej stłoczoną widownię.

Oficjalne otwarcie Festiwalu, zostało dokonane już po godzinie 13.00 przez prezesa Komitetu Organizacyjnego, pana Janka Szubę, prezesa Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii, pana Krzysztofa Łańcuckiego oraz stanowego ministra Johna Pandazopoulosa. Minister poruszył serca Polaków znajomością ich historii i właściwym rozeznaniem pozycji Polski we współczesnym świecie. Po oficjalnym otwarciu długo jeszcze gwarzył z młodzieżą, a potem poszedł spróbować polskiego piwa i kiełbasek, a ogromne tłumy na blisko dwie godziny zauroczył „Polonez”: mały, średni i duży. Okazuje się, że folklor ze swym zrozumiałym dla wszystkich językiem, pięknem strojów, werwą tańca, śpiewem i przekazywanym obyczajem dociera łatwo nie tylko do różnych polskich pokoleń, ale także do innych narodowości. „Federation Square” zapełnił się po brzegi, a wielokolorowy tłum reagował na rozbawioną na scenie młodzież niezwykle żywo i serdecznie. Hinduski, Chinki, Koreanki, Wietnamki i Australijki prosiły ubraną na ludowo młodzież o możliwość zrobienia z nią zdjęć. Pytały przy tym o stroje, tańce i miejsce urodzenia. Jeszcze raz nasz rodzimy folklor, z zadziwiającym zapałem kultywowany przez emigracyjną młodzież, okazał się być znacznie bardziej godny zaufania i uwagi, aniżeli całe grono mądrali, którzy go „zawodowo” i „z uprzedzeniem” raczą nie lubić, ciągle go krytykują i próbują za wszelką cenę ograniczyć i wykpić. Patrzyłem niegdyś na amerykańskie zawodowe zespoły jazzowe występujące na tej samej scenie i widziałem, że miały one o trzy/czwarte mniejszą widownię, aniżeli nasz „Polonez”.

Harcerskim hufcom trzeba się było pogodzić ze znacznym obcięciem przeznaczonego dla nich czasu na popularne piosenki i skecze. Harcerska młodzież prezentowała się jak zwykle uroczo i zaśpiewała wspaniale, ale gdzieś zagubiła właściwy sobie żywioł i stojąc sztywno i nazbyt daleko od linii mikrofonów nie mogła być dobrze słyszaną przez ciągle jeszcze wypełniony plac. Piosenka zuchów za to, ilustrowana śmiesznym gestem, wzbudziła żywą reakcję wielu setek ludzi stojących blisko sceny. Ostatnią festiwalową godzinę wypełnił urozmaicony występ Georga Wenzlawskiego, Marka Podstawka i Jacka Samborskiego. Rozbawieni ludzie woleliby jednak potańczyć. Mówiąc o artystach, nie sposób pominąć Zofii Kaszubskiej i nie zauważyć czwórki wspaniałych, młodych „anonserów”, którzy z wielką swadą, humorem i profesjonalizmem wprowadzali artystów, podsuwali idee, informowali o mniej głośnych urokach Festiwalu, ale przede wszystkim wprowadzali bardzo miłą i radosną atmosferę.  Miejmy też nadzieję, że w przyszłym roku stać już będzie Komitet Organizacyjny na lepsze na scenie pianino i na techniczną próbę mikrofonów.

Według obliczeń dobrze rozeznanej Dyrekcji „Federation Square” w Polskim Festiwalu 2005, w niedzielę 20 listopada, wzięło udział blisko 30 tysięcy osób. Jeśli przyjąć, że tylko połowa z nich miała polskie korzenie, to nie ulega wątpliwości, iż było to największe polskie zgromadzenie w Melbourne po sławnym spotkaniu z Janem Pawłem II na MCG 19 lat temu. Dyrekcja Placu, obsługa techniczna, służby porządkowe, a także otwierający Festiwal minister zgodnie podkreślali wyjątkowy urok Polskiego Festiwalu oraz profesjonalną jego organizację.

Pośród uczestników Festiwalu wyraźnie przeważała młodzież, dzieci, młode rodziny i biało-czerwone kolory. Harcerki uwijające się od rana nie mogły nadążyć z malowaniem polskich flag na dziecięcych i młodzieżowych policzkach. Nadstawiali je także i starsi.

Kilkanaście stoisk z biżuterią, książkami i nagraniami, z ozdobami na choinkę, cepelią, haftem i rękodzielnictwem, z obrazami i fotografią oraz z informacją: o podróżach, o Polskiej wspólnocie w Wiktorii, o usługach społecznych, o TV-Polonia i TVN-e, o „Tygodniku Polskim” i radio 3ZZZ, wszystkie były ustawicznie oblegane i niewiele miały czasu na „oddech”. Jak słyszę od Komitetu Organizacyjnego, wszyscy tegoroczni wystawcy już planują powrót w roku przyszłym.

Gastronomię i pijalnię z dużym wyborem polskiego piwa rozmieszczono nad Yarrą. Niedaleko, w cieniu drzew, rozłożyły się tysiące ludzi. Ogromne kolejki po ziemniaczane placki, pierogi, kiełbaski, gołąbki, bigos, pączki oraz ciasta jakoś nijak nie mogły się skończyć. „Polka Deli”, „Europa Cake Shop”, „Koło Przyjaciół Harcerstwa” i „Towarzystwo Polskiej Kultury” pomimo doskonałego zaopatrzenia i bardzo sprawnego wydawania posiłków nie były w stanie nakarmić wszystkich klientów. Wielu, nie chcąc stać w kolejkach, szukało posiłku w licznych restauracjach okalających obszerny „Federation Square”. Żałowało „Stowarzyszenie Polaków Wschodnich Dzielnic Melbourne”, organizujące Festiwalowy Bar, że oddzielony przenośnym płotem dość obszerny „ogródek” okazał się być stanowczo za mały dla niespodziewanie wielkiej liczby smakoszy polskiego piwa. Miejmy nadzieję, że w przyszłym roku podwoi się liczba firm gastronomicznych i każda z nich podwoi punkty wydawania posiłków. Podziwiałem stojących w kolejkach ludzi, ale nikt z nich nie wyglądał na zniechęconego. Twierdzono, że w takiej właśnie kolejce łatwiej można spotkać dawno niewidzianych znajomych i pogwarzyć z nimi do syta. Komitet Organizacyjny już dziś obiecuje, że w przyszłym roku pośród gastronomicznych stoisk pojawią się także muzykanci, aby polskimi szlagierami umilać ludziskom posiłek. Brak biesiadnej piosenki odnotowywali wracający pociągami do domu rodacy. Nie milkły bowiem w wagonach na trasie Melbourne – St. Albans śpiewane grupowo polskie „hity” takie jak „Góralu, czy ci nie żal!” Wielu rodaków, z którymi rozmawiałem, wyznawało, że wpadli „tylko na chwilę”, żeby zrobić przyjemność rodzicom, czy też zaspokoić swą ciekawość i tak ich wciągnął artystyczny program, takimi zapachami zwabiała kuchnia, i tak pociągał bar i stoiska, a przede wszystkim tak zniewoliła bardzo swojska, ciepła i przyjazna atmosfera, że nie mogli nie zostać do końca.  Nie przeszkadzało im ani słońce, ani nazbyt długie stanie na nogach, ani ogromniaste tłumy, w których trudno się było poruszać. Niektórzy pytali z żalem, dlaczego tak piękny dzień musi się kończyć tak wcześnie.

Zapytałem przy okazji organizatorów Festiwalu, dlaczego nie wynajęto dużego biało-czerwonego balonu z jakąś identyfikacją naszego festiwalu, albo jakiegoś dużego transparentu, albo chociaż dużych polskich flag, obwieszczających światu, że to Polski Festiwal. Usłyszałem ciekawą odpowiedź. Organizatorzy celowo zdecydowali się nie obwieszczać wszem i wobec, że to Polski Festiwal ma miejsce na rynku, zależało im bowiem także na ludziach Polakom niechętnych. „Po co, kierując się uprzedzeniami i napisami mieliby nas z daleka omijać. Zaciekawieni, co się tu dzieje, mogli wejść bez uprzedzeń i właśnie wtedy uśmiechnięte dzieci w harcerskich mundurkach lub piękna młodzież w ludowych strojach, albo też, i to dość często, niezmordowani członkowie Komitetu Organizacyjnego ubrani w festiwalowe koszulki, wszyscy z uśmiechem wręczali ciekawskim przechodniom bezpłatne kolorowe i wyjątkowo atrakcyjne programy, z których można się było dowiedzieć nie tylko o samym Polskim Festiwalu i jego organizatorach, ale także jak się poprawnie po polsku przywitać albo jak podziękować.

Chwała, wdzięczność i uznanie należą się Federacji Polskich Organizacji w Wiktorii za śmiałą wizję, odwagę i zaufanie, jakimi obdarzyła powołany przez siebie, młody Komitet Organizacyjny, a także za świadczone im moralne wsparcie. Ogromnie zasłużone gratulacje, prawdziwy podziw oraz powszechna wdzięczność należą się niewielkiej grupce zapaleńców, którzy w wyjątkowej harmonii i wzajemnym szacunku oraz z wielką osobistą przyjemnością – jak zgodnie stwierdzają – tworzyli w chętnym mozole dzieło, które na pewno będzie się rozwijać i z roku na rok rosnąć, przyciągając coraz to większą liczbę uczestników. Niewiele mówią dziś o sobie, nie wypinają piersi po medale i nie spodziewają się pochwał, uznania czy dyplomów. Cieszą się, że sprawili polskiej społeczności w Wiktorii wielką, niespotykaną przyjemność i mają szczery zamiar powiększać ją w przyszłych latach.

Są to: Janek Szuba (prezes), Helena Delaney, Liz Dziedzic, Krystyna Kisiel, Izabella Kobylańska, Joanna Merwart, George Papuga, Ksiądz Wiesław Słowik (animator i pomysłodawca) i Aleks Terech. W ostatnich miesiącach przygotowań wsparli także Komitet: Barbara Czech, Ewa Malinowska i Jan Majdan.

To im zawdzięczamy ten ogromny sukces, który stał się naszym wspólnym udziałem, niesamowity sukces pierwszego Polskiego Festiwalu na „Federation Square” w Melbourne. Strona internetowa www.polishfestival.com.au działa nadal. Można na niej znaleźć całą mozaikę ciekawych fotografii. Można też wysłać organizatorom jakieś ciepłe słowo lub komentarz, albo też już dzisiaj zgłosić swój udział w przyszłym Festiwalu, bo jak słyszę, Komitet nie zamyka działalności i rozpoczyna przygotowania do Polskiego Festiwalu 2006.  Zarezerwowano już „Federation Square” na niedzielę, 19 listopada. Ja się wybieram z całą rodziną i z wieloma przyjaciółmi. Liczę na to, że w przyszłym roku będę mógł kupić sobie jakąś fajną polską czapkę, albo atrakcyjny biało-czerwony parasol, aby znowu nie spalić twarzy.

Remigiusz Kędra